0. Prolog

Stal chirurgicznego stołu była pierwszą rzeczą jaką poczuła. Kolejną był rozprzestrzeniający się ból w piersiach, kłucie gdzieś w żebrach, pieczenie gdy odruchowo wezbrała w płuca pierwszy oddech. Kaszlnęła, nie potrafiąc zmusić płuc do kolejnego wdechu, krztusząc się świszcząco coraz mniejszym dostępem do powietrza, przez które drapanie w gardle wezbrało na sile. Klatka piersiowa nastolatki opadła nienaturalnie, wgięła się w szczupłe ciało nakładając się na dolną część płuc, przez co ciało wzdrygnęło się w naturalnym, obronnym ruchem. Próbowała rozchylić usta, a splątane czymś wargi napięły się zamknięte szybko czyimiś miękkimi, chłodnymi dłońmi. Ciecz wyciekła z nosa, spłynęła po policzku wsiąkając we włosy, spływając dalej na kawałek ucha. Serce powinno rozpocząć szaleńcze kołatanie, zamiast tego odczuwała zastraszającą ciszę, brak uczucia nabrzmiałych żył mimo, iż adrenalina wyraźnie rozlała się po całym ciele. Poruszyła przywiązanymi do czegoś dłońmi, próbując zgiąć skostniałe palce, wyszarpnąć się z więzów, uporczywie chcąc sięgnąć do klatki piersiowej. Warknęła, niczym rozjuszone, zranione zwierzę nie potrafiąc poruszyć kończynami. Nie czuła kręgosłupa. Zaszlochała. 
— Płuco się zapadło. 
Oślepiający blask zbyt jasnej, szpitalnej lampy spowodował zawirowanie w głowie i pomimo zamkniętych powiek, czuła jak ostre światło przewierca szorstką, cienką skórę zaczerwienionych powiek. Drugi oddech był równie bolesny z namacalną różnicą, w pulsującym od wewnątrz bólu, smaku krwi w ustach, która wsunęła się na sztywny język. Wezbrała w płuca trzeci oddech, przez nos. Zapach formaliny i męskie perfumy, ostro wbijające się w nozdrza, przez który żołądek podchodził bliżej gardła. Czuła w przełyku kwas, równocześnie pojawił się zapach zgnilizny zmuszający ciało do torsji. Zawyła raz jeszcze, hamując łzy, gdy nie mogła poruszyć palcami, przenieść się na bok. Przeraźliwy chłód rozlał się od czubka głowy po biodra nie za sprawą stali tuż za plecami, ziąb był gdzieś ze środka. Wyłaniał się z brzucha, czuła go na języku, którym poruszyła za kolejną próbą od razu koniuszkiem nacierając na wargi, po których przejechała odkrywając w panice druty wygięte niedaleko zębów. Jedna z rąk odmówiła posłuszeństwa. 
— Rozetnij kącik ust.
Skalpel bezlitośnie przerwał jedną z nici łączących obydwie wargi, pozostawiając niewielką szczelinę z której spłynęła gorzka wazelina. Duszący, słodkawy zapach dotarł jako jeden z kolejnych, przez który żołądek sam ścisnął się mocniej. Nie miała okazji na reakcję. Przez usta poczuła charakterystyczny smak, kształt plastikowej rurki i dźwięk głośnego urządzenia działającego tuż niedaleko głowy. 
Chłodne dłonie uniosły cienką płachtę okrywającą piersi, bezlitośnie łapiąc je od dołu, wsuwając dłonie i mocnym ruchem uniosły je wyżej. Nie oddychała. Krzyk rozniósł się po sali głośnym echem po sali.
— Obudziło się, podłącz jeszcze raz narkozę. 
Kroki dwóch osób. Rozlewające się przez światło sylwetki przypominały męskie, choć nie dostrzegała twarzy a bladą plamę niedaleko, mogła poprzysiąc że byli tu mężczyźni. Przeniosła spuchnięte oczy na jednego z nich, z wyraźnym uporem wyginając palce u jednej z dłoni, druga leżała wzdłuż wychudzonego ciała. Rozmazana twarz uchyliła się w kierunku dziewczyny.
— Bez narkozy. Zrób to jak najszybciej, czeka na nas kolejny. Wyczyść ją w środku, w innym wypadku zgnije w ciągu tygodnia.
Otworzyła szeroko oczy, z przeraźliwym warkotem, a ciało spięło się wyraźnie. Ktoś wsunął rurkę jeszcze głębiej do gardła, urządzenia wydało dziwny, wodny dźwięk wpasowując się w coraz bardziej uporczywe, coraz głośniejsze odgłosy. Krzyknęła przeraźliwie, zamykając brutalnie oczy, gdy chłodna tekstura skalpela spłynęła do podbrzusza. Była rozcinana. Czuła jak skóra odsuwana jest niezgrabnie płatami, niczym warstwa po warstwie, układana niedbale na mokrym od krwi łonie, które pulsowało agonalnie zmuszając dziewczynę do wydobycia z ust ostatniego krzyku. 


© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X | X